2 dni spędziliśmy u Poo i Scotta w wiosce obok Chiang Mai.
Prowadzą hostel, który jest prawie przy parku narodowym i zapewnia przyjemne noclegi, śmiesznie tanie i pyszne jedzenie, które zawierało boczek i jajka sadzone. An Adventurer’s Paradise to taki mały raj do wyciszenia. Wszystko dostarcza wrażeń.
Zabrali nas do lasu na pływanie między skałami i namówili na ugotowanie im polskiej potrawy. Wyszło to całkiem zgrabnie tym bardziej, że wy zajadaliście się polskim żurkiem to my przynajmniej mielonym z ziemniakami i mizerią. W kuchni polskiej chyba nie ma wegetariańskich potraw typowych, więc dla dziewczyn zrobiliśmy naleśniki z owocami i śmietaną, i też wszyscy byli zachwyceni.
Przemili ludzie. Pożyczyli nam skuter dzięki czemu w końcu zobaczyliśmy prawdziwe Chiang (taj. Słoń).
150 kilogramowy szczeniak, bardzo chciał bawić się z Ł.
Farangi poczytały o słoniach, ich słabych kręgosłupach, wykorzystywaniu do jazdy i słabych warunkach na farmach i jazdy raczej nie będzie. Na szczęście są też farmy które zapewniają po prostu obcowanie ze słoniami co też jest niesamowitym przeżyciem. Turysta uczy się najpierw jak chiangi się zachowują, jak nie drażnić słonia, później taki turysta może sobie słonia wyczyścić z piachu, zaprowadzić do wodospadu, wykąpać i wszyscy są szczęśliwi. Widzieliśmy, dotknęliśmy, powąchaliśmy, film z robienia przez słonia kupy jest i nie wiadomo co w tym temacie dalej będzie się działo.
Odkryliśmy też sekret walki z temperaturą. Lodowy shake jest super, ale jeszcze bardziej super jest jak siedzisz z nogami w zimnej wodzie. W knajpie można zjeść i wypić przy stolikach, stojących w wodzie po kostki. Poza tym dla Tajów atrakcją były stare volkswageny i wystrój jak pewnie w zachodnim kraju 50 lat temu – stare telewizory i mnóstwo rupieci jak w polskiej hipsterskiej knajpie na Pradze.
Była też próba integracji w tutejszą ludnością. Jedziemy przez wioskę i widzimy 4 mężczyzn siedzących przy 2 stolikach pijących piwo, znaczy się bar albo stołówka. Nikt ani słowa po angielsku więc bierzemy z lodówki wszystko co najdziwniej wygląda (czasem żałujemy). “Pytam” pana czy możemy usiąść on kiwa głową z uśmiechem po czym my siadamy, a pan wyskakuje on naszego i przeskakuje do drugiego stolika, w tym samym czasie 80-letni dziadunio daje nura do wnętrza sklepu. “Bo to wiadomo co za choroby białasy przywożą.. ”
Na pierwszym planie energetyk w butelce, która w Polsce zarezerwowana jest na syropy.
5 komentarzy
Yay! hipsterskie knajpy na Pradze, ale driny w słoikach to w centrum podają :3 pozdrawiam i czekam na filmik z kupą 😀
Ta chatka jest obłędna 😀 A ze słoniami to już się chyba całkiem zaprzyjaźniliście 😉 Knajpa faktycznie hipsterska 😉 nawet te słoiki w których Wam podali napoje wpisują się w schemat 😉 mogliby ten patent z nogami w wodzie przejąć u nas nad Wisłą, jak przyjdą upały 😛 Buziaki dla Was i mnóstwa przygód życzymy 😉 trochę mam kłopot z połapaniem się co najpierw a co potem – mogłabyś jakoś ponumerować te miejsca żebym mogła po kolei przeczytać 😛
Dzięki serdecznie 🙂
Najwyżej na stronie głównej są najświeższe posty, starsze poniżej, poprzednie strony możesz zobaczyć klikając strzałkę w lewo na ekranie.
Miłej lektury 😉
Jakby to było takie proste to bym na to wpadła 😛 Żeby znaleźć ten post musiałam kliknąć w zakładkę “słonie” bo na stronie głównej ani w Tajlandii go nie znalazłam 😉 Just sayin 😀
Dzięki za uwagę 🙂 W Tajlandii jest po lewej strzałka przechodząca do kolejnych postów. Małowidoczna – poprawimy 😉