Jak pachnie Ubud?
Jak jedno wielkie kadzidełko. Zapach ten wydobywa się ze wszystkich domów, sklepów, a najczęściej spod stóp. Małe pudełeczka – offerings – codziennie nowe, składane są przed drzwiami domów, sklepów i właśnie na ulicy.
Kobiety większość swojego dnia poświęcają na robienie offerings’ów. Pletą je z liści, spinają ostrymi wysuszonymi gałązkami albo…zszywaczem, wkładają do środka: kwiaty, ryż, ciasteczka, owoce, sos sojowy czyli istny raj dla ptaków. Codziennie nowe powodują szczęście i odpędzie złych duchów. Miejsce zostaje poświęcone, okadzone kadzidełkiem i wtedy zostaje złożony offering. I tak każdego dnia.
Babcia naszego hostelu zaczyna rano i kończy wieczorem. Naliczyłam u niej 75 sztuk gotowych pod koniec dnia dla reszty rodzin ze społeczności. Offerings’ów nie powinno się deptać, co czasem nie jest łatwe przy takiej ich ilości na drodze.
Jak wygląda Ubud?
Jak jedna wielka świątynia, a raczej zespół dziesiątek świątyń obok siebie. Ubud – miasto artystów, pełne malarzy, rzeźbiarzy, pięknych budowli i kwiatów.
Przede wszystkim żaden dom to nie doM tylko doMY. Każde balijskie podwórko składa się z oddzielnych budynków dla dzieci, starszyzny, świątyni itp. Idąc ulicą na prawdę ciężko stwierdzić czy mija się właśnie dom czy świątynię. Wejścia do domów, a przy tym hosteli wyglądają tak:
Za nocleg ze śniadaniem płacimy 25 zł jest w centrum więc wszędzie blisko, a rodzina u której mieszkamy jest urocza. W każdym domu jest jakiś malarz, rzeźbiarz i na pewno przewodnik turystyczny. Ulice pełne są panów taksówkarzy, pań masażystek i sklepików z: ubraniami, bransoletkami, rzeźbami, ozdobnymi lampami i innymi pięknościami, które na pewno chciałby się mieć od razu.
Jedzenie na Bali
Jedzenie na Bali już nie jest taką frajdą jak w Tajlandii. Nie możemy się tu pochwalić egzotycznymi miejscami (jak krawężnik) bo większość potraw jemy w małych restauracyjkach (jesteśmy 1/5 pobytu tutaj więc pewnie wszystko przed nami. Jest za to frajdą smakową. Nie mamy do czynienia tylko ze smażonym jedzeniem, ale też świeżymi warzywami. Odczuwa się znaczy wpływ wegetarianizmu i co druga restauracja w Ubud serwuje właśnie takie jedzenie, które jest bardzo urozmaicone. Na tyle, że i Ł. nie sięga po mięso, bo smakowo potrawy nie odbiegają od tych mięsnych, a są miłym odpoczynkiem po miesiącu smażonego makaronu z kurczakiem w Tajlandii.
Zasadniczo potrawy dzielą się na mia (makaron) i nasi (ryż) plus warzywa, kurczak i bardzo często tofu. Szczęście dla mnie jest sałata (surowa). Potrawy praktycznie nieostre, zazwyczaj dostajemy dodatkowo mały sosik do zaostrzenia. Jedzenie – marzenie.
Tofu w różnych postaciach:
Satay’e (popularne wszędzie w Azji grillowane mięska)
Owoce kupujemy w supermarkecie. Mają stałe, niskie ceny i są jadalne. Po lewej manggis po prawej owoc w skorupie węża – salak. Manggis znacznie smaczniejszy i słodszy. Salak twardy raczej bezsmakowy.
Przy kupnie manggisa zwracamy uwagę, żeby na skórce nie było żółtych plamek, co może świadczyć o tym, że w środku owoce nie są dobre. Ponadto ilość płatków koniczynki w dolnej części wskazuje na to, ile w środku jest części owoca. Po ściśnięciu manggis po prostu pęka. Jest słodki i soczysty o konsystencji ananasa.
Na koniec ostatnie dziwadło – tamarillo, które niestety nie powala, znaczy nas nie powaliło. Podobno ma mieć smak na ostro przyprawionego pomidora, mój albo był nieprzyprawiony albo nie był pomidorem…Sprytnie było pakowane po kilka sztuk więc musieliśmy zjeść więcej niż powinniśmy.
Niesamowitości dnia codziennego:
Kraje Azjatyckie powodują silny rozwój nicnierobienia:
- śniadanie leży przed drzwiami podane na stoliku
- po obiad wychodzi się na ulice i też ktoś dla nas je robi
- sprząta pewnie jakaś pani hostelowa
- a inna robi pranie, prasuje i dostarcza z rachunkiem na 36 000 (10,80 zł) pod drzwi:
2 komentarze
Zaintrygowało mnie to TOfu 🙂 w orzeszkach?
hm, właśnie teraz nie jestem pewno czy to były orzeszki czy było formowane na orzeszki..jak tylko będę miała okazję to dopytam.